Łączna liczba wyświetleń

piątek, 11 września 2015

Nowe życie starożytnych krzesełek i anioł w kuchni ;-)

Wcześniej pisałam o starutkich krzesłach z domu mojej cioci. Mam sentyment do wszystkiego, co udało mi się tam wygrzebać. jako dziecko spędziłam tam chyba najlepsze, najcieplejsze chwile w swoim nieletnim życiu. Ciocia Helenka była najwspanialszą kobietą świata. Chciałabym choć w niewielkim stopniu mieć jej werwę i zdolności organizacyjne. Chciała zostać nauczycielem, ale matka wysłała ją do szkoły handlowej. Mówię tu o mniej więcej 1930 roku! Po wojnie dopięła swego - pracowała wiele lat w bibliotece publicznej reżyserując przedstawienia, organizując konkursy, głośne czytania i po prostu kochając dzieci. Nie miała łatwego życia. Została sama z 3 dzieci. A mimo to nigdy się nie skarżyła, zawsze była wspaniałą ciepłą osobą. Do dziś piję herbatę z jej kubka, a ciasta podaję na jej paterze. Teraz kolej przyszła na jej krzesła z kuchni. 2 wyściełane już mam w sypialni i w pokoju córki. Planuję je jeszcze wyłożyć gąbką i obić materiałem, ponieważ siedziska są zniszczone, zwłaszcza w dwóch z nich. Miałam gdzieś cudnej urody zdjęcie krzeseł przed metamorfozą, ale nie mogę ich znaleźć. Powiem tyle - były w niezwykle uniwersalnym i modnym pod koniec XX wieku kolorze sraczkowatym. Długo na mnie czekały w nieopalanym i zagraconym domu, więc trzeba było je doczyścić i potraktować papierem ściernym.
Efekt... cóż... mnie łza kręci się w oku.


Krzesła są cztery, ale w mojej mikroskopijnej kuchni mieszczą się tylko trzy. Czwarte postawiłam w łazience. Te, które wcześniej miałam w kuchni są teraz na tarasie, bo tylko dwa i świetnie pasują do stolika na toczonej nodze. Zdecydowanie moje nowe - stare krzesła są wygodniejsze niż poprzednie. Nadal czekają na wyłożenie gąbką, choć patrząc na nie w tych poduszkach zastanawiam się, czy warto je dziurawić takerem?
A teraz jeszcze kilka migawek z wakacji...
Pochwalę się, jak to bawiłam się w rzeźbiarza.
Mam dylemat - malować - nie malować ...
Abstrakcja... bez komentarza. Gapiłam się z pół godziny stojąc autem na wiadukcie. Ciężko było ując, ale widok kosmiczny.
Bez jedzenia ani rusz :-)
Risotto z grzybami leśnymi i pietruszką. Przepis banalny i ekspresowy w wykonaniu.
A na deser... tarta z gruszkami. Dodawałam każdemu porcję bitej śmietany na podgrzaną tartę.

 Zbłąkany tatuś, dla którego nie starczyło miejsca w rodzinnym gnieździe. Siedział tak cały wieczór i noc. Biedak.

 Na koniec krótka relacja z wycieczki do Białowieży. Polecam, bo...
1. Czyste powietrze, które mnie - starego alergika postawiło na nogi.
2. Mili, cudowni ludzie.
3. Wspaniałe zaplecze turystyczne - noclegi w najwyższej klasie za niewielkie pieniądze.
4. Moc atrakcji w postaci skansenów, ścieżek rowerowych, muzeum, rezerwatu...
5. Przesmaczne i tanie jedzenie.

Szkoda, że tak mało takiej typowej zabudowy - tu domek gubernatora obok muzeum.

Restauracja Carska na dworcu kolejowym. Przepyszna
Zostawiam bez komentarza :-)

 Polecam serdecznie i z pewnością sama się tam nie raz wybiorę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz