Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 30 września 2014

Sezon na buły

Dziś zaszalałam z pieczeniem. Narobiłam bułek drożdżowych. Część - jak zwykle - zamroziłam, żeby stopniowo je podgrzewać w mikrofalówce. Smakują jak świeże. Reszta oczywiście zniknie jutro. Poza tym przy bułach upiekł się chleb. Taki pszenno - żytni, razowy. Jak na bannerze mojego bloga. :-) tym razem dodałam jeszcze żurawinę za rada kolegi. Wyszło pycha. Również z jego podszeptu przestałam się bawić w zakwasy i po prostu robię sama zaczyn drożdżowy. Chleb nie dośc, że nie musi rosnąć nie wiadomo ile, to jeszcze jest mam wrażenie lżejszy, mniej zbity. Dziękuję Grzesiu :-)
A teraz już zdjęcia. 
Buły - faza pierwsza. Posypane maczkiem, sezamem, cukrem brązowym oraz wanilią. Bez nadzienia. Takie zboczenie rodzinne - nie lubimy nadzianych ;-)

Po upieczeniu jeszcze ciepłe, a już nadjedzone
Chlebek pachnący :-)
No i przy okazji jeszcze moje ostatnie nabytki tudzież produkcja. Jak zaczynam już cos robić, to na skale masową. Kuchnia staje się warsztatem, piekarnia lub szwalnią w zależności od tego, co mnie akurat porazi ;-)
Zakupiłam klej do decoupage'u na tkaninach. Jak się uporam z pozszywaniem tego, co pokleiłam, to tez zamieszczę. Ale póki co zrobiłam sobie słoik na bułkę tartą, bo mnie drażniło to sypanie się z wiecznie nieszczelnych toreb.
Jeżyk koniecznie chciał wystąpić w sesji :-)

Jeszcze jeden słój oddam szwagierce. Niech ma na kawę :-)
Jeszcze taki wazonik starusieńki odświeżyłam

No i dostało się tacy od plastikowego klosza. Była zielona, ble...


A to moje przepiśniki
I na koniec moje spełnione marzenie :-) Mój komplet śniadaniowy - bawarska porcelana (Dziękuję:-). Na wymarzonej tacy. Ścierka mojej produkcji :-)
I to tyle. Kończę tego przydługiego posta. Dziękuję za wytrzymałość. :-)

czwartek, 25 września 2014

Coś z zupełnie innej beczki :-)


albo raczej balii. Jakiś czas temu wygrzebałam taką staruszkę, choć w dobrym stanie ze swojej przyszłej spiżarnio-pralni i coś postanowiłam z nią zrobić. szkoda mi było ja pacykować po całości, bo nie była zardzewiała,więc pokombinowałam z szablonem. mistrzostwo świata to nie jest, ale lepsze niż taka zwyczajna. Na nędzę w balii proszę uwagi nie zwracać. Deszcz lał jak opętany, a pelasie nie lubią nadmiaru wilgoci, więc znędzniały.
Koleżanka balia :-)
A tu jeszcze inne wiadra i wanny, które wykorzystałam już wcześniej, a ozdobiłam wykorzystując ów nieszczęsny szablon, z którym walczyłam do upadłego :-)
Moje oczko, które już zbyt piękne o tej porze roku, w suszę na dodatek nie jest, ale daje radę :-)
Konewka - efekt szaleństwa z biała farbą


Tak wygląda przy grillu całość. Z prędkości się rozmazało :-)

A to ujęcie znad oczka. Oczko po lewej, z prawej pergola, na której ma się piąć wisteria
Ta ścieżka miała biec właśnie w stronę pergoli, ale w trakcie - jak to często u mnie bywa - zmieniłam koncepcję. Ścieżka została. Kończy się w okolicy niewidocznego na zdjęciu i niewielkiego na razie maliniako-jeżyniaka ;-) Nawet mąż mój orzekł, że coś by się tam przydało na tym pustym placyku za jabłonką a przed domkiem z huśtawką i zjeżdżalnią córki. Co tam wymyślę, to sie jeszcze zobaczy albo podpatrzy w blogowych ogródkach :-)
Pozdrawiam jesiennie i ciepło

piątek, 19 września 2014

A miało być wcale nie - kulinarnie...

No właśnie, ten blog nie miał być kulinarny. Dekoracje, wnętrza, ogród - to jest to, co mnie kręci. Z  założenia nie znosze siedziec w kuchni, ale lubie jeść. Dla mnie gotowanie to maksimum przyjemności jedzenia przy minimum wysiłku. Dlatego jestem szczerze zdzwiona, że tyle tu o moich wyczynach kuchennych, a prawie nic o tym, co było powodem założenia bloga. Ale juz się tłumaczę. Otóż... wróciłam po wakacjach do pracy i w zasadzie tylko na gotowanie mam czas :-) Siła wyższa - rodzinę nakarmic trzeba. W wakacje to i kredens odnowiłam i jeszcze parę planów miałam innych meblowo-wnętrzowych, ale niestety - jak cżłwoiek podróżuje, to i nie ma czasu na niektóre sprawy. Całkiem niedawno zaczęłam się uczyć, że nie zawsze i ze wszystkim musze zdążyć, że nie każdy mój pomysł musi byc juz zaraz zrealizowany, bo musiałabym zwyczajnie nie spać w nocy, a i to pewnie nie załatwiłoby sprawy, zwłaszcza gdy jest sie 8 godz. w pracy. Zastanwiam się, ile z Was tak ma, że doba za krótka, że pomysłów i pasji zbyt duzo, a obowiązków jeszcze więcej... Czy macie czasem dylemat pt. umyć okna, czy wyjąć maszynę i uszyć coś, co Wam lata po głowie od dawna? Zrobic prasowanie, czy pojeździc konno? Nie wiem, czy tylko ja mam wrażenie, że miotam się od obowiązku, od powinności do przyjemności. Ale czy przyejmnośc podszyta poczuciem winy, że powinno się własnie co innego robić jest nadal przyjemnością?
Ech, kolejne zboczenie moje - filozofowanie...
Na osłodę wczorajszy obiad, choć może raczej na ostro bardziej ;-) Sami zobaczcie.
Na szczęście w tych muszlach nie ma ślimaków
Pamiętacie sos od faszerowanej cukinii? Zostało tego trochę w zamrażalniku. Duże muszle, co się dłuuuuuuuuuuuuugo gotowały nadziałam tym farszem, a potem przykryłam serem żółtym. Zawsze to coś innego, a dekoracyjnie wygląda.
A na deser...
Równie szybkie ciasto kruche z jabłkami.

I żeby nie było, że ja tylko o jedzeniu...
OD czasu do czasu zmieniam dekorację kuchni, zmieniam kolory itp. Obecnie wszystko jest bardziej na różowo. mam taki kącik na blacie kuchennym w rogu, gdzie moge cos poustawiać i nie przeszkadza to nikomu. Kiedys tam może uda mi się zrobic zdjęcia mojej kuchni, którą ze wszystkich miejsc w domu lubię najbardziej za przytulnośc i klimat, ale to dopiero jak uszyje nowe zasłonki.
A teraz kącik. Tadammmmm!
W koszyczku trochę grzybów, które udało mi się zasuszyć.
Resztę zjedliśmy uduszonych w śmietanie :-)
I tym miłym akcentem się żegnam na dziś :-)

wtorek, 16 września 2014

A tu jesień już się pcha do drzwi...

A do moich zastukała królowa jesieni. A jakże :-) Wpuściłam Jaśnie Panią i... przerobiłam na rozmaite atrakcje kulinarne.
A oto ona, Panie i Panowie :-) jej Wysokośc Dynia :-)
NO i się zaczęło. Była zupa dyniowa :-)
Zupę robię bardzo prosto, jak więszkość kremów. Najpierw gotuję dynię na żółciutką pulpę, rozgniatam tłuczkiem do ziemniaków, dolewam rosołu i przyprawiam. Dodaję czosnek i cebulkę drobno pokrojoną. NO i w zupie z dyni nie może zabraknąć gałki muszkatołowej. Pieprz i sól oczywiście do smaku :-) NO i w celu zagęszczenia serek topiony. Na wierzchu czysto dekoracyjnie, ale i do poprawienia koloru kleks słodkiej śmietanki, prażone nasionka dyni i grzanki, żeby się porządnie najeść. Niestety, mojej zupy nie zdążyłam sfotografować, bo się rozeszła.
Na drugie były żółciutkie placuszki z dyni. banalnie proste. Starta dynia, sporo soli, jajko, odrobina mąki i smażymy. Są dużo lżejsze od tych ziemniaczanych, pięknie żółte i naprawdę smaczne. POlecam. Obiad błyskawiczny, zdrowy i smaczny.
Na pociechę pokażę Wam faszerowaną cukinię. Ja wolę wariant z rozkrojoną, a nie wydrążoną, bo można ją zapiec z serem, co uwielbiam po prostu.
Jedna na pół, druga wydrążona i też na pół :-)

A tu sie robi farsz. Mięso mielone, pomidory, papryka, kawałki cukini, cebulka i co tam za warzywa macie pod ręką.

A tu koleżanki szykują się na występy w piekarniku :-)

To wszystko zaraz zniknie :-) 
No i na koniec moje zakupy najnowsze w KiKu. Coś jak Pepco. Ku niezadowoleniu męża nabyłam takie cuda za grosze.
Dynia jest z glinki czy czegos tam. Wygląda jak żywa. No i słodki kolega jeżyk z jabłuszkiem i puszystymi igiełkami ;-)
Widok z okna - podwórko sąsiada - w gratisie ;-) Ale można zobaczyć, jak mam wysoko :-) niby dom, a 2. piętro :-) Czuję się jak w bloku, co mi nie do końca odpowiada. Stąd marzenie o małym domku. Kto wie... Może kiedyś...
Pozdrawiam Was ciepło i jesiennie :-)

Po przerwie...

Jak już wspominałam - ja znów na wojażach zagranicznych i nie tylko. Wreszcie spełniłam swoje wielkie marzenie - miałam okazję zwiedzać Paryż :-) Wrzucam tu tylko kilka zdjęć, bo przecież całych 400 nie da rady ;-) 
W zasadzie trudno opowiadać o tym, co się widziało, czy się podobało, bo od pierwszego momentu zaparło mi dech i tak mnie na tym bezdechu trzymało do końca, do momentu wyjazdu ze stolicy Francji. Poza tym, że z uporem maniaka i ku niezadowoleniu męża fotografowałam - jak wszędzie, gdzie jestem - budynki, mam oczywiście uwiecznione to, co w Paryżu i nie tylko najbardziej znane: Luwr, Łuk Triumfalny, Wersal, wieżę Eiffla itd. 
Widok z wieży na Sekwanę



Nic nie poradzę, że najbardziej mnie kręcą piękne kamieniczki, malownicze balkoniki pełne kwiatów, okienka z okiennicami, białe, dekoracyjne lub całkiem proste fasady. 


Prawda, że pięknie? I tam tak prawie wszedzie :-)
Ale jesli miałabym powiedziec, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to niezaprzeczalnie moge stwierdzić, że przejażdżka bateu mouche po Sekwanie. 
Widok na wieżę ze stateczku
I nie dlatego, że nie miałam okazji pływać po rzekach stolic europejskich, nie dlatego, że można  było zobaczyć  Paryż w pigułce... Ale dlatego, że siedziałam w tym stateczku, było przyjemnie i ciepło, oglądałam cudowne paryskie widoki, a w tle słychać było koncert f-moll, cz. II F. Chopina :-) Polecam do posłuchania... 
Dodajcie sobie do tego stolicę, a co tam, serce kultury europejskiej, a wszystko Wam się wyjaśni. Wrażenia wzrokowe pomijam, bo opisać się nie da :-)
Słowem były momenty... Patrzy na ciebie taka Wenus Milo, no bo Nike z Samotraki nie ma czym popatrzeć ;-) i człowiek czuje na sobie spojrzenie wieków kultury, cywilizacji, geniuszu ludzkiego i ma taką potężną gulę w gardle i stoi, i się gapi, i łyka łzy wzruszenia... Ech... 


Luwr
Mona Lisa niestety została oblężona przez skośnookich turystów, więc tylko z daleka sobie zerknęłam. Ale były takie obrazy, które z różnych powodów przemówiły do mnie grą barw lub światła, więc kilka Wam niestety wrzucę, trudno. Muszę się wyżyć :-)
Wieża Eiffla przereklamowana i... duża, choc widok z niej cudny na bielusieńki i wydawałoby się taki niewinny Paryż o poranku. Jak z ta niewinnością w przypadku tego miasta, to chyba każdy wie :-) Nie w tym miejscu i nie w żadnym czasie :-) 
Uwiodły mnie francuskie śniadanka, ze wspaniałym pieczywem, kawą o wyjątkowym smaku i mnóstwem owoców, marmolad, kremów czekoladowych... 
Poza tym, że wróciłam z tej wyprawy prezentowej w 10. rocznicę ślubu wymęczona jak nie wiem co, to nie mogę wciąż uwierzyć, że byłam, widziałam, przeżyłam :-) Paryż nocą - zalany światłem, ogrody, w których ludzie bez żenady piknikują w ramach przerwy obiadowej, biegają (stąd ja śpiąca na ławce nie wzbudzałam żadnych emocji :-), luz, swoboda, niesamowicie żywiołowy styl jazdy czymkolwiek, bo nie zawsze da się autem, masa kwiatów, wszechobecna sztuka... 

Ogrody luksemburskie
Przed Luwrem
To po prostu trzeba zobaczyć, pooddychac tym. Inaczej się nie da. jedno co na mnie nie robiło wrażenia, to Notre Dame. W całej brzydocie tylko głos dzwonów uratował sytuację. Jeżeli średniowieczna katedra może byc ładna, to za taka uważam katedrę św. Wita w Pradze. Notre Dame przereklamowana, choć oczywiście docenić trzeba. 
Notre Damme de Paris

Jak widać - mogłabym tak godzinami i pewnie i tak o wszystkim nie napisałabym. Mam nadzieję, że te kilka zdjęć w połączeniu z moim chaotycznym bełkotem choć trochę nakreśli urodę Paryża.