Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 lipca 2016

Jedzeniowo, czyli jak byłam na diecie

Jak w tytule napisałam - byłam na diecie. Miał to być tzw. detoks, czyli głodówka na soczkach i ciepłych zupkach. Wszystko fajnie, ograniczyłam wcześniej mięso, słodycze i inne używki, żeby się przygotować. Wydałam jakieś 200 zł, żeby zrobić zaopatrzenie i zaczęłam od koktajlu z grejpfruta oraz pomarańczy z siemieniem lnianym.
W tle zbiór kasz i kaszek, z których do dziś robię różne dania

Książeczkę dostałam ze Zwierciadłem i z niej pochodzą wszystkie przepisy na koktajle oraz zupę.
Nie było źle.
Zupę zjadłam, dorobiłam koktajl awaryjny  z awokado, szpinaku, banana i soku z jabłek na wypadek głodu.
Wytrzymałam do 16.00 i już wyglądałam, a nie tylko czułam się jak zoombie. Zawroty głowy, ból głowy, słabość ogólna, brak humoru, zmęczenie i obsesyjne myśli o jedzeniu!!! Taki był efekt. Następnego dnia rano zrobiłam kolejny koktajl z ananasa, pomarańczy i migdałów.
A do tego porządne śniadanie. Tak, pękłam. Nie jestem gruba, ale jem sporo leków i miałam oczyścić wątrobę. Ale nie kosztem leżenia na kanapie,bo na nic nie miałam sił. Pomijam fakt, że codziennie przechodzę z kijami ponad 6 km lub biegam 4,5 km. Czasem robię sobie jogę. Spaliłam tę zupkę w kilka minut, bo to nie dla kogoś, kto pracuje dużo fizycznie, jak ja to mam w zwyczaju w czasie wakacji. Dlatego też owszem, robię koktajle do śniadań, owszem robię dużo zdrowych kasz i przekąsek na obiad, ale restrykcyjnym głodówkom mówię NIE. Bo to nie dla mnie. Lubię dobre, proste i zdrowe jedzenie. Bywa tak, że tyję kilka kg w tydzień i tak samo chudnę. Wszystko zależy od poziomu stresu i tego, czy jem leki :-(
Wszystkie przepisy na koktajle z książeczki mogę serdecznie polecić. Przepyszne, a i zupki niezłe. Wypróbowałam przepisy, skoro już miałam produkty, ale też normalnie gotowałam - nie mylić z głodowaniem.
Tu koktajl z mango, gruszki, wody i nasion chia.
Zdrowy obiadek - jaglotto z kaszy jaglanej z warzywami - cebulką, cukinią, selerem naciowym, fasolką szparagową, papryką oraz białym winem. Do tego rybka i kompocik z czereśni.


Kasza w kształcie serca - pomysł Zosi - upchane w foremce.
Specjalność zakładu, czyli pizza domowa :-)
Kto powiedział, że obiad musi być nudny - domowe hamburgery.

A tu śniadanie z mężem i świeżymi bułeczkami ;-)


Za tło robią kwiaty, których narwałam w czasie biegu :-)
Oczywiście nie może zabraknąć deseru.

Najlepsze, najszybsze i najzwyklejsza, ale i najpyszniejsze ciasto pod słońcem dobre do każdych owoców. A że mam przesyt wiśni, to zrobiłam je z wiśniami i gorzką czekoladą na wierzchu. Ciasto to 4 jaja+szklanka cukru+2 szklanki mąki+8 łyżek oleju+2 łyżeczki proszku do piecz. Zamiast połowy oleju można dodać jogurt. Fajnie smakuje gorzka czekolada połamana tylko na kawałki.

A tu niedzielny obiad, czyli szaszłyki z cukinią i pieczarkami.
Szaszłyki przed

Szaszłyki w trakcie 
Szaszłyki po :-)
 Do szaszłyków był gulasz z ciecierzycy. Smaczny, choć długo się gotuje. Byłoby szybciej, gdyby cieciórka była z puszki. Do miękkiej ciecierzycy dodałam po prostu passatę, która została od pizzy, zasmażoną cebulkę, można dać paprykę, pomidory i koncentrat, ale passata zrobiła swoje i nie chciałam, by wszystko było zbyt pomidorowe. Nie zabrakło chili i cynamonu.
A potem był kisiel z bitą śmietaną i owocami, które rano uzbierałam.


Wspomniane wiśnie :-)
Do następnego razu, już nie tak najedzonego :-)

wtorek, 12 lipca 2016

Drzwi do lasu...

Wreszcie mam :-) Swoje własne, wymarzone, wyczekane :-) W zasadzie to zaległy prezent urodzinowy od męża. A mowa o stole do przesadzania kwiatów, takim ogrodowym pomocniku, przy którym będę mogła spokojnie sobie dłubać w doniczkach. Zobaczyłam taki patent ze starymi drzwiami na Pintereście. Projekt roboczo nazwałam drzwi do ogrodu, bo miał stanąć pod domem i imitować wejście na tylnej ścianie domu. Mój mąż znany jest z krótkiej pamięci i narzekania, co znów wymyśliła ta durna baba i przechrzcił stół na drzwi do lasu :-) Też może być, zwłaszcza że mimo narzekań pojechał ze mną do mamy, wygrzebał starożytne drzwi, zeskrobał z nich farbę i zmontował przygotowane wcześniej przeze mnie elementy w jedną całość. 
Wyszło tak :-)
 W Biedroneksie kupiłam ostatnio takie tabliczki z lawendą, które pasują mi do puszek i doniczek. Do tego ścięłam lawendę i wszystko pięknie pasuje. Obok jest ławka i kran z wodą, na głowę nie kapie, bo balkon, więc miejsce idealne.

 Stół ma blat i półkę w kolorze szarym.
 Pod stołem stoi szuflada z jakiegoś starego regału. Chcę ją wyłożyć ceratą i jakoś, choć jeszcze nie wiem jak, zamontować pod blatem. Gdybym znalazła ją wcześniej, to zmieniłoby cała konstrukcję... A tak... muszę coś wymyślić. Trzeba jej jeszcze gałkę domalować, chyba na czarno.
Świeżo ogolona lawenda.
A tak wyglądał stół po zmontowaniu przed malowaniem. Serce bolało malować te drzwi, ale farba je zabezpieczyła, bo to naprawdę starożytne i nadgryzione zębem czasu oraz korników drzwi. Szkoda byłoby, żeby woda je załatwiła. Stoją pod balkonem, ale deszcz lubi tam nacinać. Te drzwi pamiętają mojego pradziadka i kiedyś prowadziły... do mojego pokoju w domu rodziców. Odstały swoje w starej stodole. Mój pokój ma swoją ciekawa historię. Była tam szkoła, a wcześniej szpital polowy w czasie wojny. Nie wiem, czy wtedy te drzwi już były, ale patrząc na nie, na ich solidność, stabilność i... brak gwoździ - znak rozpoznawczy mojego pradziadka, który sam robił wszystko w tym domu, śmiem twierdzić, że pamiętają Niemców :-)

Wygląda jak wejście do domu.

Pierwsze malowanie
Jeśli chodzi o te drzwi, to chce jeszcze oczyścić klamkę - porządną i mosiężną oraz zamek. Oczywiście muszę zamontować szufladę i siąść przed drzwiami i pławić się w zachwytach :-)
Pozdrawiam

wtorek, 5 lipca 2016

Wisienka na torcie :-)

Kiedyś pisałam o tym, że warto byłoby zrobić taki post z moimi tortami. podejrzewam, że te, które za chwilę tu zamieszczę to nie wszystkie. Z pewnością brak kilku, ale po ostatniej awarii komputera cieszę się, że udało mi się choć tyle znaleźć. Poza tym dawno temu nie fotografowałam wszystkiego, jak to mam w zwyczaju teraz. Niektóre zdjęcia liche, bo z odzysku, inne starożytne, a jeszcze inne ze słabych aparatów. Ale są. Zapraszam do oglądania.
Z ostatnich urodzin - jeszcze kokarda zasycha :-)

Zosi 11 urodziny - tylko tyle zdjęć udało mi się znaleźć.

Niejaki Igor - lat 1 zdążył w swoim torcie umoczyć rączkę, zanim go obfotografowałam :-)

To chyba 8. urodziny

Tu 9. urodziny

Znany już tort samozadowalający, czyli na moje ostatnie urodziny

Roczek Zofii

2 latka

Wielkanoc

3 latka

Widać tort w tle z lalką - bo tylko takie zdjęcie udało mi się znaleźć.

Chrzest

Trochę już rozgrzany tort dla męża

Niewielkie zdjęcie z komórki, ale tort ważny, bo na 40. urodziny. Miał na sobie jeszcze mały transparent z życzeniami Snów na jawie :-) 
Ten akurat nie mój, ale z mojego pomysłu
Chyba tyle na dziś :-) Następnym razem tez będzie o jedzeniu :-) Pozdrawiam

piątek, 1 lipca 2016

Ogród i inne wariactwa

Ten post z racji nawału pracy powstał już dawno temu, ale wisiał aż do teraz. Wiadomo - są wakacje, które dla mnie zaczęły się pechowo, bo od wędrówek po lekarzach, ale nie ma co narzekać - zawsze może być gorzej, prawda? :-) Taki ze mnie optymist, bo myślę sobie, że za dużo i tak narzekania na świecie. Mimo wymarzonych i upragnionych wakacji, ja jadę w tym szkolnym rozpędzie nadal, ale dziś chyba właśnie włączyłam hamowanie, bo jest pierwszy dzień, kiedy siedzę w domu, szukam przepisów i wstawiam posta nawet :-) Córka zapytała mnie ostatnio, czy leżałam w ogóle w tym roku w hamaku, który wisi w ogrodzie od 2 miesięcy. Tak, owszem - raz przez 2 minuty. Tyle na temat urlopu, bezrobocia i laby. Co robię, ktoś zapyta... bo tym nauczycielom to tak dobrze, tak mało pracują, a tyle leżą do góry wentylami - mówiąc brzydko. Dla nauczyciela czerwiec to Arrrrrmagedon. I wieczny stres, że nie zdąży się albo zapomni o jednym z 50 sprawozdań lub też 5. dzienniku, który trzeba było prowadzić. To własnie jest niefajne w naszej pracy - papiery, dla których przygotowania poświęca się zbyt dużo czasu, a przecież jak twierdzą niektórzy specjaliści od edukacji - nauczyciel wraca do domu o 11.00 i leży. W tym celu odsyłam do żon i mężów takich nauczycieli. Nie muszę chyba mówić, że oni wiedzą najlepiej, ile spędza się czasu w domu nad papierami. Tak czy inaczej - lubię to, co robię, choć niektórzy twierdzą, że to nie praca tylko lajcik. I choćby nie wiem co, to nie zamieniłabym się na nic innego.
A w domu - wiadomo - zawsze jest co robić. Zwłaszcza jak się ma jak ja - zapał, trochę chęci i pomysłów tysiąc na minutę. Co wytworzyłam, pokażę za niedługo, jak będę miała czas polatać z aparatem po ogrodzie. W domu nie robię prawie nic, bo czekam na remont łazienek. Potem zrobię sprzątanie :-) Ale w ogrodzie... szaleję. A teraz po przydługim wstępie... ad rem, czyli do rzeczy.

Mój mąż powtarza, że najlepiej byłoby wykorzenić wszelkie krzaki, zasiać trawę, kupić traktorek i kosić, kosić, kosić... Rozwiązanie o tyle praktyczne co i ekonomiczne. Pieniądze by zostały, bo nie trzeba byłoby uzupełniać ubytków krzaków, siać i sadzić i ogólnie czas można byłoby poświęcić na leżenie w hamaku, a nie produkcję gnojówki z pokrzyw czy wyrywanie chwastów. :-) Teoria jak każda inna - sama w sobie nie jest zła, ale kto ma choć trochę ziemi w doniczce, gdzie pielęgnuje jednego badyla, to wie, że nic, ale to nic, żaden traktorek świata nie jest w stanie zastąpić uczucia totalnego spełnienia i radości, gdy patrzy się na zdjęcia sprzed kilku lat i te obecne. Widać na nich, że praca i wysiłek nie idą na marne, że wszytko rośnie, rozkrzewia się i wygląda coraz piękniej.
I tak dziś chciałam Wam pokazać kilka zdjęć sprzed 2, 3 zaledwie lat, gdzie oczko wodne miało tylko rok, a ja dopiero rozkręcałam się i sadziłam pierwsze krzaczki w tej okolicy.

Tu ciągle coś kwitnie. Najpierw niezapominajki... Teraz kolej na irysy, a za chwilę liliowce, potem dalie... Tawuły, potem kalina... wreszcie lawenda...

Tę wierzbę sadziłam 3 lata temu z maleńkiego kijka, co wypuścił korzonki w wazonie
Żurawka kwitnie jak szalona. Muszę jej nazbierać i zasuszyć. 
A tu to samo miejsce 3 lata temu...
A tu 2 lata temu...


Ten zakątek był zrobiony w zeszłym roku. po zimie ucierpiał, wciąż się zapełnia nowymi roślinami. Ale za 2 lata... nie mogę się doczekać kwitnącego buszu.

Krzewuszka jeszcze taka maleńka... Z przypadku oderwał się kawałek od dużej przy przesadzaniu, ale dzielnie się rozrasta. 

To samo miejsce sprzed 3 lat.

Grunt to fachowy sprzęt. To prezent od męża :-)
No i tym sposobem dotarłam do końca. Pozdrawiam serdecznie i wracam do ogrodu. :-)