Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 lipca 2016

Ogród i inne wariactwa

Ten post z racji nawału pracy powstał już dawno temu, ale wisiał aż do teraz. Wiadomo - są wakacje, które dla mnie zaczęły się pechowo, bo od wędrówek po lekarzach, ale nie ma co narzekać - zawsze może być gorzej, prawda? :-) Taki ze mnie optymist, bo myślę sobie, że za dużo i tak narzekania na świecie. Mimo wymarzonych i upragnionych wakacji, ja jadę w tym szkolnym rozpędzie nadal, ale dziś chyba właśnie włączyłam hamowanie, bo jest pierwszy dzień, kiedy siedzę w domu, szukam przepisów i wstawiam posta nawet :-) Córka zapytała mnie ostatnio, czy leżałam w ogóle w tym roku w hamaku, który wisi w ogrodzie od 2 miesięcy. Tak, owszem - raz przez 2 minuty. Tyle na temat urlopu, bezrobocia i laby. Co robię, ktoś zapyta... bo tym nauczycielom to tak dobrze, tak mało pracują, a tyle leżą do góry wentylami - mówiąc brzydko. Dla nauczyciela czerwiec to Arrrrrmagedon. I wieczny stres, że nie zdąży się albo zapomni o jednym z 50 sprawozdań lub też 5. dzienniku, który trzeba było prowadzić. To własnie jest niefajne w naszej pracy - papiery, dla których przygotowania poświęca się zbyt dużo czasu, a przecież jak twierdzą niektórzy specjaliści od edukacji - nauczyciel wraca do domu o 11.00 i leży. W tym celu odsyłam do żon i mężów takich nauczycieli. Nie muszę chyba mówić, że oni wiedzą najlepiej, ile spędza się czasu w domu nad papierami. Tak czy inaczej - lubię to, co robię, choć niektórzy twierdzą, że to nie praca tylko lajcik. I choćby nie wiem co, to nie zamieniłabym się na nic innego.
A w domu - wiadomo - zawsze jest co robić. Zwłaszcza jak się ma jak ja - zapał, trochę chęci i pomysłów tysiąc na minutę. Co wytworzyłam, pokażę za niedługo, jak będę miała czas polatać z aparatem po ogrodzie. W domu nie robię prawie nic, bo czekam na remont łazienek. Potem zrobię sprzątanie :-) Ale w ogrodzie... szaleję. A teraz po przydługim wstępie... ad rem, czyli do rzeczy.

Mój mąż powtarza, że najlepiej byłoby wykorzenić wszelkie krzaki, zasiać trawę, kupić traktorek i kosić, kosić, kosić... Rozwiązanie o tyle praktyczne co i ekonomiczne. Pieniądze by zostały, bo nie trzeba byłoby uzupełniać ubytków krzaków, siać i sadzić i ogólnie czas można byłoby poświęcić na leżenie w hamaku, a nie produkcję gnojówki z pokrzyw czy wyrywanie chwastów. :-) Teoria jak każda inna - sama w sobie nie jest zła, ale kto ma choć trochę ziemi w doniczce, gdzie pielęgnuje jednego badyla, to wie, że nic, ale to nic, żaden traktorek świata nie jest w stanie zastąpić uczucia totalnego spełnienia i radości, gdy patrzy się na zdjęcia sprzed kilku lat i te obecne. Widać na nich, że praca i wysiłek nie idą na marne, że wszytko rośnie, rozkrzewia się i wygląda coraz piękniej.
I tak dziś chciałam Wam pokazać kilka zdjęć sprzed 2, 3 zaledwie lat, gdzie oczko wodne miało tylko rok, a ja dopiero rozkręcałam się i sadziłam pierwsze krzaczki w tej okolicy.

Tu ciągle coś kwitnie. Najpierw niezapominajki... Teraz kolej na irysy, a za chwilę liliowce, potem dalie... Tawuły, potem kalina... wreszcie lawenda...

Tę wierzbę sadziłam 3 lata temu z maleńkiego kijka, co wypuścił korzonki w wazonie
Żurawka kwitnie jak szalona. Muszę jej nazbierać i zasuszyć. 
A tu to samo miejsce 3 lata temu...
A tu 2 lata temu...


Ten zakątek był zrobiony w zeszłym roku. po zimie ucierpiał, wciąż się zapełnia nowymi roślinami. Ale za 2 lata... nie mogę się doczekać kwitnącego buszu.

Krzewuszka jeszcze taka maleńka... Z przypadku oderwał się kawałek od dużej przy przesadzaniu, ale dzielnie się rozrasta. 

To samo miejsce sprzed 3 lat.

Grunt to fachowy sprzęt. To prezent od męża :-)
No i tym sposobem dotarłam do końca. Pozdrawiam serdecznie i wracam do ogrodu. :-)

3 komentarze: