Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 grudnia 2014

Przygotowań ciąg dalszy

Dziś tak trochę o wszystkim i niczym.
Oczywiście nadal motyw przewodni to święta. Nie da się zaprzeczyć, że zaraz się zacznie. U mnie w tym roku - wyjątkowo, bo wyjazdowo. Taka konieczność, ponieważ mamy zaawansowaną ciążę w rodzinie i żeby w drodze nie rodziła, my nawiedzamy ją dla odmiany. Ale spokojnie, akuszerką nie będę, chociaż jakby trzeba było... ;-)
Obiecałam też napisać, jak kiermasz. Otóż mamy w sumie ze zbiórki i kiermaszu 1240 zł :-) A za to udało nam się całkiem sporo kupić dla dzieciaków z domu dziecka. Kolejny raz zaszczyt zawiezienia prezentów przypadł mnie. Jak zwykle pani dyrektor miło nas przyjęła. Ogólnie atmosfera tam jest naprawdę domowa. W niczym nie przypomina ten dom dziecka pewnego smętnego przybytku, który miałam nieprzyjemność w czasie studiów odwiedzić. Tu wszystko jest ładne, wysprzątane, zadbane. Jest miło i ciepło. Dzieciaki mają przytulne kolorowe pokoiki. Pewnie, że to nie dom, ale wiele dzieci z premedytacją nie chce jeździć na święta do domu rodzinnego, bo jedyne, na co mogą tam liczyć, to wódka, parówki i awantura - i to jest autentyczna wypowiedź dziecka.
A teraz już będą zdjęcia. :-)
Od razu mówię, że mój aparat zdurniał do reszty. Z bliska robi niezłe zdjęcia, ale jak stanę dalej, to zamazuje niemiłosiernie. 
 Bardzo jakoś nieostro, ale jednak zupełnie inaczej, bo bez bombek - moja mała choineczka. Duża stoi na dole u teściowej. A ta była taka symboliczna - brakowało mi jej bardzo, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w jednym pokoju.
I co powiecie na takie nietypowe pakowanie prezentów?

Najpierw zwykły papier pakowy, a potem folia w płatki śniegu. Zawsze to jakaś odmiana od kupionych w sklepie torebek, których i tak musiałam sporo jeszcze zużyć, żeby wszystko spakować. Zabrakło mi folii i papieru :-(
Tu dodam, że gdybyśmy Wigilię spędzali w domu, prezentów byłoby więcej. Niektóre dostaniemy spod tej wyjazdowej choinki.
A tu takie tam dekoracyjne pierdołki.
I uszyta specjalnie do sypialni choinka.
A skoro już jesteśmy w sypialni, to pochwalę się, jak to niedawno zmontowałam taki oto obrazek. Brakowało mi czegoś nad tą półką i wogóle zreorganizowałam ustawienie gratów na półce. Widać drugą lampkę :-)


No i wracamy do dekoracji świątecznych - wianek na drwi wejściowe.


I na koniec coś, co natchnęło mnie i córkę raptem wczoraj. Zanim opanowałyśmy tę sztukę, trochę się namęczyłyśmy. Ale warto było. Szkoda, że wcześniej się nie zabrałyśmy za quiling, bo o nim mowa. Efekty, mimo naszego braku wprawy - myślę całkiem niezłe. Tu specjalne podziękowania za zestaw do profesjonalnego skręcania tych cudeniek. Buziak wieeeelki.:-)

Póki co mamy dwie choinki i gwiazdkę, która już wygląda oknem u teściowej. Trzeba było zabrać się za prezenty, ale myślę, że nie raz zasiądziemy do tej zabawy :-)
A teraz...

Wszystkim i każdemu z osobna, a zwłaszcza tym dla mnie najważniejszym chciałabym życzyć zdrowia, wiary i nadziei na każdy dzień Nowego Roku, a na Święta Bożego Narodzenia zatrzymania się i pobycia właśnie tu i teraz, dla siebie i najbliższych.

 

P. s. A w najbliższym czasie czeka Was relacja z pieczenia ciastek. A że nic nie gotuję - wiadomo - wyjazd, to się wyszaleję w pierogowaniu zapewne.





piątek, 12 grudnia 2014

Święta, święta

I w związku z tym, że święta idą, mimo że na zwolnieniu - dopadło mnie- to jednak pracowicie spędziłam ostatni tydzień. Ale piękne i jakże zawiłe zdanie. Żeromski usiadłby nawet z wrażenia :-)
Jak pisałam ostatnio - będzie sporo zdjęć. Ale po kolei.
Najpierw jak się zmieniła kuchnia na święta.
Niestety, lubię czerwień i dlatego nie żałowałam sobie.
To kącik ze stołem. Te kije ze światełkami spreparowałam na poczekaniu, bo już miały polecieć do kosza, ale szkoda mi było. Obrus i poduszki na krzesłach zeszłoroczna robota.
A teraz okno.
Dorobiłam nowe zasłonki do zeszłorocznego lambrekina. Gwiazdki z reniferami :-) w oknie też zeszłoroczne. Szału nie ma, ale nie jest źle.
Do towarzystwa świeczkom doszedł Mikołajek i choineczka. Wrzos nadal tkwi na swoim miejscu. Jeszcze szkoda mi go wyrzucić. Choć już mam mały cyprysik. A, doniczka też przerobiona, bo miała kiedyś śliczne róże, które z czasem zblakły.
 No i tradycyjne pierdołki. Serduszko, łapka i zmiany na półce.

Trochę ją odgraciłam. Ten zestaw - pudełka i słój, który już pokazywałam kupiłam w KiKu. Było tam sporo rzeczy z tym samym napisem i w biało-szarych zestawieniach. Z trudem wyszłam stamtąd bez ślicznej półeczki i podstawki na książkę kucharską. O całej reszcie nie wspomnę. Ale do szarości musiałabym doszyć kolejny zestaw zasłon, poduszek i serwet. Dałam więc sobie spokój. Ale ból jest...
 A po pracowitych przedpołudniach  przyszedł czas na obiad. Posilałam się chili, czyli :-) wszystko co masz plus mięso mielone do gara :-) Naoglądałam się Nigelli i taki efekt. Ona ma podobną do mojej filozofię gotowania (acha, znów zaczynam o filozofii !). Życie sobie trzeba ułatwiać półproduktami. Dużo fajniejsze jest wspólne jedzenie niż siedzenie w kuchni nad garami. Ale do rzeczy. W garnku wylądowała cebula, papryka, pomidory z puszki, czerwona fasola, mięso mielone, koncentrat pomidorowy, papryka mielona ostra i słodka, pieprz, sól i odrobina wody. Ze świeżą bułeczka było super przyjemne, zwłaszcza po dniu spędzonym na dworzu. Polecam.

A potem nastąpił bombkowy szał w związku z kiermaszem na cele charytatywne, bo na rzecz pobliskiego domu dziecka. Nawet małżontek sie przyłaczył - z bólem, ale jednak.
Efekty:


Około 20 sztuk nam wyszło.Ta na moim palcu to moje ulubione zestawienie.
W przerwach natrzaskałam jeszcze karnetów do prezentów.



Trochę tego jest. Oby ładnie się sprzedało. W zeszłym roku mieliśmy powodzenie u mieszkańców gminy, więc może i w tym roku dokupią coś do kompletu :-)
A tu już nowe poduchy w salonie, tudzież taka mała dekoracyjka na stoliku kawowym. Był plan na wymianę zasłon na beżowe, ale jak były w Pepco w dobrej cenie, to ja wenę straciłam na zakupy. A teraz nigdzie takich jak mi się marzą nie widzę. Z netu odpada - kolor jak zwykle pewnie będzie nie ten akurat, co mi się widzi :-( Pocieszyłam się poduszkami.



NO i w zasadzie na koniec tej świątecznej masakry jeszcze raz ozdoby, z tym że teraz szyte. NIe jestem z nich zadowolona do końca. Ale przy odpowiednim świetle (raczej jego braku :-) i w krzakach choinki ujdą chyba.





Te planuję zostawić na swoją choinkę.

Te również.

Nad tymi się zastanawiam...

To mój ulubieniec :-)

Natomiast reszta pójdzie po ludziach. Już mam paru chętnych :-) Muszę powiedzieć, że ostatni raz eksperymentowałam przy takich pierdołkach z różnymi fakturami i grubościami tkanin. Do bani mi szło. Nie ma to jak płótno bawełniane. Łatwiej szyć i nadać kształt, nie uciąga się i ładnie wygląda po przerzuceniu na prawą stronę.
I to chyba tyle. W niedzielę kiermasz. Trzymajcie kciuki, bo jak dobrze pójdzie, to znów uda nam się zrobić dobre paczki dla dzieciaków :-)
Miłego weekendu życzę :-)

czwartek, 4 grudnia 2014

Bardzo krótki post

Pech lub może szczęście (to się okaże dopiero po czasie - jak to w życiu) sprawiły, że wszyscy w pracy chorują, zdawałoby się poza mną i dyrektorem. Finał taki, że w zasadzie mało mam chwil, w których nie wychodzę na nie swoje lekcje. A przecież czeka nas kiermasz świąteczny, na który trzeba przygotować ozdoby i całą resztę. Coś tam już zaczęliśmy robić, ale czas ucieka, a u mnie ciągle zamknięte. Z prezentami dla familii leżę, bo po powrocie do domu najczęściej nadaję się tylko do przytulenia się do termoforka i grzania tyłka w okolicach grzejnika. Tak mam w pracy ciepło, że temp. mojego ciał wynosi już tylko 36,2 :-)
Tak tu się żalę, ale wczoraj uświadomiłam sobie,jakie mam wielkie szczęście. Bo pracę mam kilkadziesiąt metrów od domu, za niezłe pieniądze i w dodatku ją lubię (pod warunkiem, że nie muszę zastępować innych:-)
Tak już mam, że w najgorszym badziewiu potrafię znaleźć coś na plus :-) I tak sobie myślę, że to niezła cecha charakteru, bo znałam i znam wielu ludzi w podeszłym wieku, którzy chyba dzięki optymizmowi żyją i nie są wrednymi staruchami, a fajnymi kontaktowymi, roześmianymi ludźmi.
Miało być krótko, a tymczasem jak ja filozofować zacznę, to końca nie widać...:-)
Zaczęłam już szyć trochę ozdób świątecznych, ale te pokażę następnym razem. Natomiast dziś tylko kilka zdjęć.
Choć na parapecie wciąż beże, to już wymysliłam świece adwentowe. Czas najwyższy:-)
Widać tu mój nowy nabytek, czyli lampkę. Druga taka jest w sypialni.
 Lampki to wspólne dzieło moje i mojego męża. Co się przy tym nasłuchałam, tylko ja wiem.Dobrze, że ja święta kobieta jestem, bo mogłoby dojść do czynów karalnych. :-) Coś na zasadzie przeciwieństw - ja szukam zawsze pozytywów, a mój małżonek - problemów. W każdym razie lampa to pierwotnie tylko podstawa drewniana. Ja zakupiłam odpowiedni abażur i odmalowałam podstawę. Natomiast żeby to wszystko świeciło, to już zasługa (i duuuuuużo narzekania) mojego męża. Wykorzystałam przy tym jakieś oprawki i kabelki wygrzebane na strychu. W ten sposób obydwie kosztowały mnie góra 100 zł. Za taką cenę nigdzie nie kupiłabym nawet jednej, nie mówiąc o dwóch sztukach lamp. I ten argument na tyle przemówił do  wyobraźni mojego męża, że zamontował wszystko, gdzie trzeba było.

Świeczuszki z bliska
Skromny, ale jest:-)
Oglądałam sporo wianków w necie, ale czułam wielki opór, by oklejać go czymkolwiek w wielkiej obfitości,jak to przeważnie wygląda. Poza tym moja wersja daje pole do dalszego doklejania. Może jakaś zielona gałązka? Się zobaczy. Póki co ciesze się tym, co proste i nieprzeładowane.
I to tyle, póki co. Następnym razem (tylko kiedy znajdę czas????) z pewnością tak szybko nie skończę :-)
Pozdrawiam i życzę czasu, duuuużo czasu na wszystko,co czujecie, że musicie zrobić przed świętami.