Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 maja 2016

Bardzo poważny post

Są takie momenty w życiu człowieka, że ma wrażenie jakby Ktoś z góry groził mu palcem... Kto choruje na astmę, to wie, o czym mówię. Wiadomo, to nie średniowiecze, są leki, można je w każdej chwili zażyć. Wie to każdy szanujący się astmatyk. Ale co kiedy 5 dawek leku nie pomaga? Co kiedy masz wrażenie, że jesteś napompowany powietrzem jak balon, a mimo to się dusisz? Co jeśli jesteś sam? Nauczyłam się, że moja astma aktywuje się tylko pod wpływem nerwów. Nie zawsze udaje się ich uniknąć, niestety. Patrzysz z przerażeniem wtedy w lustro jak zapada Ci się skóra między żebrami, jak sinieją wargi i zawsze do końca ma się nadzieję, że puści. Z reguły nie puszcza. :-( Nic fajnego leżeć pod tlenem i na lekach rozkurczających w towarzystwie szpitalnych sprzętów. I takie chwile uczą mnie, że warto żyć i być, warto każdy dzień wykorzystać na maksa, warto się ekscytować każdą pierdołą, bo nigdy nie wiadomo, czy kolejny raz Ten z góry nie zechce zarządzić inaczej niż tylko ostrzegawczym machaniem.
Ale żeby nie było tak na smutno całkiem, to choć już przekwitają bzy, chciałam się podzielić taką refleksją... Ich zapach kojarzy mi się z moim dzieciństwem... U sąsiadów i na ulicy rosło ich całe mnóstwo. O tej porze roku pachniały niesamowicie i była w człowieku jakaś radość, optymizm, że wszystko będzie tylko dobrze, no bo jest tak pięknie, świeżo, wiosennie, tak... prosto i normalnie. Rytm przyrody dawał ukojenie, a dzieci schowane w swoich domkach w krzakach bzu były bliżej tego, co istotne w życiu niż niejeden filozof. Dziś zapach bzu wywołuje we mnie właśnie takie skojarzenia - poczucie harmonii, bezpieczeństwa, normalności, zabawy, spokoju i beztroski. I dlatego przytaszczyłam naręcz bzu do domu :-)

W ostatnim czasie miałam tez urodziny... które to już, nie jest istotne. Ważne, że spędziłam je tak, jakbym chciała, choć już po czasie. Pogoda się do mnie uśmiechnęła. Nie byłam w kondycji, by urządzać przyjęcia i kisić się przy stole, więc był grill. Prosto, łatwo i przyjemnie. Trochę mięsa, kiełbasek, świeże powietrze i aż chciało się żyć...

Na zdjęciu widać tylko pierwszych gości, ale musicie mi uwierzyć na słowo, że było ich prawie 20. Nawet nie zdążyłam zrobić zdjęć, bo trzeba było pilnować grilla.
Obowiązkowo był tort ;-) i galaretki :-)


I jeszcze pokażę Wam, jakie etykietki sobie skombinowałam. Miały być łazienkowe. Znalazłam je na Pintereście i dodałam białe napisy. Zostały mi 2 sztuki, które wykorzystałam w kuchni.

A tu mała szafeczka z szufladkami z jakiejś giełdy. Szufladki są z porcelitu, który przemalowałam, bo jakoś mnie nie kręciły błękitno-żółte kwiaty. Zastanawiam się, czy nie dodać jakiś napisów... Jak uważacie?



I to chyba tyle póki co. Pracuję nadal nad prezentem dla jednej wyjątkowej osoby. Jak tylko skończę i go wyślę, zaraz go obfotografuję i pokażę. To samo z nowym klombem w ogrodzie. 
Pozdrawiam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz